poniedziałek, 12 października 2015

Koniec sezonu, niestety

     Dziadek spogląda rano na termometr i jest zmartwiony. Na skali widzi o 6-tej rano minus 8 st. C. I choć następnego dnia jest lepiej bo "tylko" minus 6 to mróz jednak trochę popsuł dziadkowi  pompę. O dziwo nie zepsuł babci trzech rozłożystych kwiatków wiszących w doniczkach metr nad ziemią. Widać były bardziej odporne na mróz niż pompa. Pompę dziadek - jak mu się wydaje - naprawił ale czy skutecznie przekonamy się  dopiero wiosną przyszłego roku.

     Będziemy tu jeszcze ponad tydzień bo dziadkowie spodziewają się wizyty przyjaciół. Po spotkaniu będziemy szykować się do powrotu do Warszawy. Ja nie mam nic ważnego do zrobienia więc się trochę nudzę. Ale babcia musi przygotować ogród do zimy a dziadek, jak co roku, musi to samo zrobić z domem. Więc nie będą dla mnie mieć zbyt dużo czasu. Mam nadzieję, że jakoś go sobie wypełnię.

     Nie tylko ja się nudzę, nudzi się też moja przyjaciółka Cheri. Choć sadowi się na fotelu oczami w kierunku telewizora to zapewne niewiele rozumie z tego co widzi. Spójrzcie zresztą sami. Czy na tej "twarzy" widać zainteresowanie ?


     Chyba nie. Co innego ja. Ze skupieniem oglądam i programy dziecięce i reklamy. Ważne aby się coś na ekranie ruszało i coś gadało.


     A jeśli na dodatek audycja mi się podoba to - jak mówi dziadek "radość mi z pyska tryska".

 
     I owszem tryska, tryska ale nie stale. Bo ja też mam problemy. Te problemy to moje zęby. Tak, te co ozdabiają mój uśmiech, przysparzają mi nadal cierpienia. Niby się wyrzynają ale wyrżnąć się do końca nie mogą. Co ja wtedy robię ? Zbliżam się do stołu, na szczęście z blatem drewnianym, i go żrę jak nie przymierzając Cheri kość wołową. Zębów od tego nie przybywa ale bólu ubywa. 


     Niestety, choć ja cierpieć przestaję, to cierpi stół. Ślady są widoczne. A że stół nie  jest ani dębowy ani przedwojenny lecz z IKEI to dziadkowie nie protestują. Pewnie dziadek te drzazgi kiedyś spoleruje.


      I nie jest tak całkiem obojętne mi, że zniszczyłem mebel, przy którym codziennie zasiadamy. Wstyd i zmartwienie wyszły mi na lica. Niestety nie mogę dziś zagwarantować, że jutro zęby mnie nie zabolą i jakaś siła znowu mnie do krawędzi stołu nie przyciągnie.


     Ale po chwili,  na myśl o wieczornej kąpieli, trochę się rozweselam i nawet zgadzam się zjeść kolację. Ostatnio mama zauważyła, że chętniej jem i wzrosła mi waga. Niech to będzie dla dziadków i rodziców rekompensata za ten nieszczęsny stół.

     Mama odwiedza mnie tylko w weekendy więc wykorzystuje każdą chwilę na obserwację mojego zachowania. Wszystkie moje, jej zdaniem, ponad przeciętne zachowania dokumentuje aparatem telefonicznym. Przyświecają jej następujące cele: 
- zachować moją młodość na pamiątkę, 
- wieczorem pokazać mnie na zdjęciach tatusiowi, który pracując we własnej firmie o świtu do nocy  nie ma czasu odwiedzać mnie na letnisku,
- zademonstrować dziadkom moje wspaniałe osiągnięcia, gdyby ich sami przez nieuwagę nie zauważyli.

     To "niezauważenie" jest mało prawdopodobne  bo pomagam dziadkom jak mogę i dziadkowie są ze mnie bardzo zadowoleni. Potrafię przypomnieć, że wychodząc trzeba wziąć klucze od furtki, że trzeba spędzić Cheri  z fotela, że babcia chce naładować telefon ale nie połączyła z nim ładowarki. Choć jeszcze mówię bardzo mało to  porozumiewam się z otoczeniem gestem i dźwiękiem. Na razie to wystarcza bo jestem rozumiany. Do zobaczenia w następnym odcinku.

    





sobota, 22 sierpnia 2015

Nareszcie mam trochę czasu


     Czyżby od 27 maja (czyli od poprzedniego postu) w moim życiu nic nie zaszło ? Oj zaszło, zaszło i to dużo. Zachodziło tak szybko, że nie było okazji by zasiąść przed klawiaturą.

     Potworne lipcowo - sierpniowe upały nie tylko zniechęcały do jakiejkolwiek aktywności ale też głęboko odmóżdżały. Teraz jest trochę lepiej ale rankami zdecydowanie gorzej. Poranne temperatury około 6 stopni jakiegoś Celsjusza przypominają, że nadszedł znowu czas na poszukiwanie dostawcy drewna do kominka. Jedna mądra pani, która teraz mieszka poza Polską uprzedziła nas, że "taki mamy klimat", więc nie ma co narzekać.

     W ogrodzie pojawił się kolejny po trampolinie umilacz mojego życia. To niewielki basenik, do którego dziadek wlewa zimną wodę z pompy a słońce nagrzewa ją do temperatury pozwalającej w tej wodzie wytrzymać. Pierwszy raz gdy dziadek chciał mnie wsadzić do baseniku nie byłem tym zachwycony. Nie wiedziałem o co chodzi  i tak bardzo podkurczyłem nogi, że dziadek zrezygnował ze swojej akcji. Nie chciał by mi zamoczyła się pupa ubrana w pampersa. Dopiero mama przekonała mnie, że kąpiel na dworze jest bardzo miła. Od tej pory czekam kiedy znajdę się w baseniku.

     A gdy to się wreszcie stało, radości było niemało.
 

          Niestety ta wersja - czyli nadmuchiwana - nie jest najlepsza. Wody do niego można nalać niewiele, ściany się przechylają, bardzo łatwo go przedziurawić, szczególnie jeśli w kąpieli chce wziąć udział nasza Cheri. Dziadek mówi, że w następnym roku kupi basenik na stelażu.


     Że zabawa jest przednia to widać na zdjęciach. Najbardziej na tym niżej. Dziadek mówi, że gdy się pluskam to radość z pyska mi tryska.


    Nadal świetnie się bawię na trampolinie. To rozrywka rozwijająca wytrzymałość i siłę mięśni. Nic dziwnego, że również dziewczynki lubią sobie poskakać. Czasem wpada do mnie sąsiadka Nela, z którą miło spędzam czas. Jest trochę starsza i dużo wyższa więc skacze bardzo wysoko.


     Gdy się już naskaczemy trzeba trochę odpocząć. Czasem podczas odpoczynku wpadam w zadumę.


   Ta samotna noga to - jeśli ktoś się przestraszył myśląc, że się oderwała od reszty - to noga Neli, całej i zdrowej. Ona też musi odpocząć. Zdjęcie poniżej jest dowodem, że Neli nic złego się nie stało. Jest cała, zdrowa i uśmiechnnięta więc pewnie również zadowolona.


     Oprócz basenu, skakanki i bajek z TV czas wypełnia mi obrona przed jedzeniem, spacery po lesie, codzienna kąpiel przed snem i niezmordowane wykręcanie się od kończącego dzień spania.

Po kolei wygląda to tak: najpierw oczekiwanie by jedzenia było mało,


  potem udawanie, że jem,


aż wreszcie okrzyk triumfu, że męczarnia się skończyła,

      

      Często słyszę, jak babcia z dziadkiem zastanawiają się skąd ja mam siłę ?

      No i dobrnąłem do leśnego spaceru.


      Mojego BOR-u (a właściwie BOF-u) nie widać na zdjęciu bo są dyskretni i zdjęcie zrobili z tyłu.

     Spacer leśny jednak męczy gdy jest odbywany na własnych nogach i po skakance na batucie. Więc po powrocie do domu i zdziebku TV na dobranoc czasem padam i skłonny jestem zasnąć na podłodze, oczywiście z moim pluszowym Reksiem pod głową. Niestety czujna i troskliwa babunia zaraz pochwyci mnie do kąpieli. Potem nic już mnie nie uchroni przed łóżkiem, chyba że ...


uda mi się - jeśli jeszcze mam siłę - zaprezentować "bunt dwulatka" i trochę opóźnić pójście do łóżka. Słowo "pójście" nie jest właściwe, bo najczęściej jestem tam wkładany na siłę.


     A gdy już jestem w łóżku nie wypada nic innego jak pogodzić się z losem i z uśmiechem na ustach zasnąć i spać do rana.












środa, 27 maja 2015

Wybory

     Ostatnio często słyszałem w domu dziadków  słowo WYBORY. Niby mnie to nie dotyczyło, ale nie tak całkiem. Usłyszałem bowiem rozmowę dziadka z babcią o jakimś urządzeniu, czasem nazywanym przez nich trampoliną a czasem batutą. Wiem, że chcą mi to kupić. Chętnie bym im pomógł w wyborze ale jak tu wybierać nie wiedząc co to jest ta batuto-trampolina. Dotychczas doskonale mi się skakało po dziadka tapczanie. Sprężyny materaca wybijały mnie dość wysoko, nawet niebezpiecznie wysoko bo nad tapczanem jest półka, w którą mogłem uderzyć głową. A skakać bardzo lubię.


     Na szczęście niedługo sprawa się wyjaśniła. Wreszcie zaczęliśmy  przenosić się na całe lato z Warszawy na działkę. Tam jest dużo miejsca na różne działania gimnastyczne.

     Dziadkowie też mieli coś czy kogoś wybierać i mieli z tym problemy. Nie mogli ustalić wspólnego stanowiska. Jak się okazało mieli wybrać jednego z dwóch panów, by ten co zostanie  wybrany był najważniejszy. W tym celu na krótko wrócili do Warszawy a po głosowaniu zapakowali olbrzymie pudło do samochodu i przyjechali z nim do ogrodu. Jeszcze tego samego dnia dziadek rozpakował paczkę, powyjmował z niej dużo różnych rurek, śrubki, siatkę i olbrzymie koło zrobione z elastycznego materiału. Po paru godzinach zobaczyłem, że z tych rurek powstał okrąg, na nim dziadek zaczepił sprężynami to elastyczne koło i otoczył wszystko pionową siatką. I to była właśnie ta trampolina.


     Została usytuowana w kręgu pod sosnami. Dochodzi tam niewiele słońca więc w gorące dni będzie można skakać nie pocąc się nadmiernie.

     Już pierwsze próby skakania zakończyły  się  sukcesem. Aby "zawisnąć" na chwilę w powietrzu, co widać na zdjęciu,  trzeba było podskoczyć i spaść na ten elastyczny materiał, który odbijał mnie z powrotem w górę. Jeśli jeszcze ugięło się nogi a potem wybiło w górę można było wysoko podskoczyć.


     Stwierdzam, że zakup trampoliny to był świetny WYBÓR. Skakanie na niej nie umywa się do skakania po dziadkowym tapczanie. Tu można nie obawiać się, że o coś walnę głową lub upadnę na plecy czy pupę. Swobodnie sobie skaczę i przewracam się bez obaw. Nawet zaprosiłem do zabawy jedną z moich piłek, może kiedyś zaproszę również moją Cheri.


     Teraz, od kiedy mam trampolinę, coraz rzadziej się nudzę. Przedtem nieraz siedziałem znudzony w fotelu i czekałem aż coś ciekawego pojawi się na ekranie.

      Jeśli nic mnie nie zainteresowało to to siedzenie na pewno mnie  uśpiło i to tak dalece, że potrafiłem opuścić fotel i usnąć nawet na podłodze, na szczęście wymoszczonej dywanem.


     Gorzej z WYBORAMI dziadków. Babcia, tego pana, który już raz był najważniejszy, znowu wybrała na najważniejszego. Dziadek zrobił inaczej, bo w przeciwieństwie do babci wcale go nie cenił. Na najważniejszego wybrał tego nowego pana. Na ogłoszenie wyników wyborów w całej Polsce dziadkowie musieli trochą poczekać. Okazało się, że dziadek lepiej przewidział czyli wybrał tego nowego pana, którego wybrała większość głosujących. Teraz babcia jęczy, marudzi i dogaduje, dziadek się cieszy a ja kilka razy dziennie skaczę jak szalony na tej trampolinie. Ten niewybrany pan też ma ogród w jakieś wsi. Warto by się zastanowił nad kupnem trampoliny do swojego ogrodu. Mając dużo dzieci i dużo czasu mógłby też sobie poskakać. Dla zdrowia.

środa, 29 kwietnia 2015

Pochylnia

     W moim parku lubię ćwiczyć chodzenie lub bieganie po schodach, ale chyba bardziej na pochylni. Szkoda, że jest tylko jedna i to zrobiona nie z myślą o takich jak ja - dzieciach - a o mamach z wózkami i, o zgrozo, rowerzystach.

     Pochylnia zawsze mnie intrygowała. Dlaczego wejście po niej pod górę powoduje, że czuję wprawdzie niewielki wysiłek, ale jednak wysiłek, którego pochodzenie jest dla mnie niewytłumaczalne. Przecież przemieszczam się w obu kierunkach po drodze o tej samej długości. Skąd więc bierze się różnica. Dziadek poproszony o wyjaśnienie niby wiedział, ale coś mówił, że prawdy dowiem się dopiero w szkole na lekcjach fizyki. Podobno istnieje jakieś przyciąganie, że niby ziemia mnie przyciąga. Nie zauważyłem. Mnie nawet za bardzo jedzenie nie przyciąga. Przyciąganie czuję dopiero gdy słyszę muzykę lub gdy widzę tańczących. Wtedy, choć bym był najbardziej zmęczony ćwiczeniami na schodach i pochylni, coś przyciąga mnie do telewizora.

     W ubiegłą sobotę pojechaliśmy na działkę. Nasza działka to duży ogród ze sporym  domem. Do domu wchodzi się po większych schodach od strony ogrodu, lub mniejszych od strony furtki. Mogę tam też ćwiczyć na  trzecich, wewnętrznych i bardzo stromych schodach, prowadzących z parteru na piętro. No i jest też pochylnia, po której się wchodzi lub wjeżdża do małego domeczku. W tym domku mieszczą się narzędzia ogrodnicze. Pierwszy raz byłem na działce zeszłego lata, niestety niewiele pamiętam. Nie poruszałem się swobodnie lecz byłem wożony wózkiem lub w nim spałem. Teraz to co innego, biegam gdzie chcę a szybsza ode mnie jest tylko Scheri.  Oczywiście pobiegłem na pochylnię. Była mokra i wąska, miała szerokość tylko dwóch desek. Na dodatek była chybotliwa. No i stało się, przy którymś wejściu spadłem. Znalazłem się na ziemi pomiędzy pochylnią a olbrzymim betonowym klocem. Nie płakałem, bo postanowiłem podnieść się samodzielnie i powtórzyć próby. Pojawiła się we mnie jakaś zawziętość. Do końca dnia jeszcze kilka razy wchodziłem i schodziłem biegiem z pochylni. Upór i cierpliwość opłaciły się, więcej nie spadłem. A więc ziemia mnie drugi raz nie przyciągnęła. Może z tym przyciąganiem to jakaś bajeczka?

     Lepiej mi szło na schodach, tych drewnianych, prowadzących do ogrodu i tych betonowych, prowadzących do furtki. Dziadek postarał się uwiecznić moją naukę, jakże potrzebną w życiu.
 
Startuję z ziemi,
za chwilę jestem wyżej,

i jeszcze wyżej,
wreszcie osiągam następny stopień.

Tak szedłem w górę, ale potrafię też w dół,

Startuję ze środka schodów
śmiało wysuwam prawą nogę,

stawiam ją na stopniu niżej,   



chwilę wiszę na lewej nodze,








i wreszcie jestem na ziemi.
Mam jeszcze kilka zdjęć ze schodów betonowych. Te były bardziej niebezpieczne, bo były bardzo twarde. Ale i te oswoiłem.
Lewa noga jest jeszcze na wyższym stopniu

 a prawa już wisi nad niższym stopniem,





prawa jest  już na niższym stopniu,
teraz trzeba zabrać na dół lewą,




 i już na niższym stopniu są obie nogi. Akcją można zaczynać od nowa.

     Teraz zostaje mi intensywnie ćwiczyć samodzielne chodzenie po schodach. Chcę w tym ćwiczeniu nabrać takiej maestrii by pokonywać schody nawet z zamkniętymi oczami. Czy mi się to uda? Dziadek powątpiewa.






środa, 22 kwietnia 2015

. . . czemu się śmiał ?

                                                           To są sprzęty babci,


                                                          a to jest sprzęt mój.


      Prawda, że trochę podobny? Wszystkim, którzy jeszcze nie wiedzą o co chodzi wyjaśniam, że prawie codziennie rano, jeśli się umówimy, że rano jest około  godziny 11, mama odprowadza mnie do dziadków. Następnie z babcią wędruję do parku, gdzie spędzam kilka godzin na różnorodnych ćwiczeniach fizycznych i na spacerach. Ostatnio z bardzo dobrym skutkiem trenuję chodzenie po schodach. Świetne są do treningu schody koło Pomnika Sapera, wykorzystuję je z lubością, a siedem stromych stopni w klatce schodowej, prowadzących do windy mogę już  pokonać bez pomocy ściany lub palca opiekuna.

     Po treningu często muszę się zdrzemnąć. Gdy się budzę koło nas jest już dziadek z moją "psią siostrą" Cheri. Tak też było wczoraj, ale z małą zmianą. Dziadek przyniósł babci jakieś sprzęty, którymi babcia zaczęła głaskać psicę. Cheri nie była zadowolona, wyrywała się. Babcia też wyrywała tylko nie "się" a włosy z zimowego futra Cheri, które  teraz z niej całymi pękami wyłażą. Robiła to jakąś specjalną, okrągłą gumą. Włosy wyciągnięte z psa lądowały w koszu od śmieci. Do ostatecznego zdenerwowania "siostry" babcia doprowadziła kolejnym sprzętem, przypominającym połączenie grzebienia z maszynką do strzyżenia.

     Po powrocie do domu przypomniałem sobie te operacje wykonywane na psiej fryzurze i postanowiłem sam  też je przećwiczyć, oczywiście w miarę dostępności sprzętu. Jedynym, które wydało mi się zbliżone do oryginału było narzędzie, jakim biedny dziadek jest zmuszany, niemal codziennie, do obierania kartofli. Wyjąłem toto z szuflady i poczekałem aż "siostra" przyjdzie do kuchni. Długo nie trzeba było czekać i wkrótce mogłem przejechać obieraczką po jej grzbiecie. Nic się nie wyczesało więc Cheri przetrzymała próbę dzielnie. Więcej prób już nie było bo do kuchni wszedł dziadek i widząc co się dzieje prawie pękł ze śmiechu.

     Teraz się zastanawiam dlaczego dorośli  tak często śmieją się z dziecięcych prób, które mają na celu naukę porządnego wykonywania różnych życiowych prac. Przecież robimy to także by im pomóc, by ich odciążyć od codziennych obowiązków. Kiedy ci, wszystko wiedzący, wreszcie zrozumieją, że dzięki naszej pomocy będą mieli więcej czasu   DLA NAS !

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Wreszcie mam ...

    Mam, mam, nareszcie mam. Mam już całe dwa lata. I choć jestem małym posiadaczem bo mam dużo różnych rzeczy, pierwszy raz mam coś, czego nie można wziąć do ręki ani do buzi. Ale mimo tego cieszę się, bo wtedy cieszą się też i rodzice i dziadkowie.

  
    Moi najbliżsi zrobili mi małą ucztę urodzinową, moim zdaniem nawet bardzo małą. Były tylko dwa   smakołyki i tylko w jeden była wbita prawidłowa, bo dwójkowa świeczka. Oczywiście nie do jedzenia tylko do zdmuchnięcia. Liczyłem na jakiś typowy, okrągły torcik i przeliczyłem się. I choć ochoczo dmuchałem na świeczkę, dodatkowo wspomagany przez tatę, to zdecydowanie tylko do dmuchania ograniczyłem moje kontakty z tymi słodyczami. Na propozycję ich konsumpcji, złożoną przez starszyznę, głowa sama mi się odwróciła na znak, ŻE NIE i już. Moja reakcja została zaakceptowana bezdyskusyjnie ponieważ najbliżsi wiedzą, że w sprawach konsumpcji jestem stanowczy.


    Na drugim ciastku były do zdmuchnięcia cztery świeczki, co nie obrazuje mojego wieku. Świeczki służyły jedynie do ćwiczeń w zdmuchiwaniu. Ale jak tu zdmuchnąć taki fascynujące mnie ogieniek. Bardzo mi nie chciało się z nim rozstawać. 


    Na powyższym zdjęciu jestem z rodzicami w całej ich krasie. Niestety moja prawa ręka przysłoniła większą część uroku mojej paszczy.


    Dziadek nie mógł tego zaakceptować wykonał więc kolejny pstryk i tym obrazkiem  dał mi do myślenia. Dlaczego mama tak się schowała jak by się czegoś  wstydziła. Wierzę, że  nie mnie, tylko czego?

    Tak spędziłem niedzielne, bardzo  dla mnie ważne  popołudnie. A w poniedziałek zaczął się dzień jak co dzień. Mama w pośpiechu dostarczyła mnie do rodzinnego, jednodziecięcego żłobka i oddała pod opiekę babci. Babcia, też w pośpiechu (i z opóźnieniem bo zaczęło lać), z niewielką pomocą dziadka wyprowadziła mnie na spacer. Pojechaliśmy do pobliskiego parku, w którym jest dziecięcy ogródek z zabawkami. Po drodze na chwilę się zatrzymałem by dziadek mógł tę moją podróż uwiecznić.


     Po dotarciu na miejsce będę mógł wybrać sobie zabawki

                                   
                               zjeżdżalnię albo śmieszny, czterokołowy wózeczek


    Dość szybko znudziłem się zabawkami z ogródka i babcia zabrała mnie w te rejony parku, w których są różnej wielkości schody. Zdecydowanie preferuję ćwiczenia w ich pokonywaniu, szczególnie gdy uda mi się chodzić po nich bez upadku. I przeważnie się udaje.

    Babcia jest bardzo zadowolona jeśli zmęczenie fizyczne wywoła u mnie senność. Wtedy zostanę umieszczony w wózku, trochę sobie pośpię a babcia odpocznie. Gdy się ocknę przeważnie koło wózka będzie już dziadek z moją psią towarzyszką Cheri. Sunia się wysiusia i będziemy mogli pójść  do domu. A w domu czeka obiadek, którego ja na ogół nie chcę jeść  i babcia się tym zamartwia. A gdy już dobrze się zmartwi to robi mi omlecik. Ten przysmak (przeważnie) chętnie jem. 

    Po jedzeniu wymuszę na dziadku włączenie laptopa z moimi ulubionymi teletubisiami. Żółta szmatka na klawiaturze to nie jest ozdoba. Gdy jej nie ma odczuwam nieprzepartą chęć naciśnięcia któregoś klawisza. Najczęściej niestety naciskam taki, który  powoduje  zatrzymanie akcji teletubisiów. Wtedy muszę jakoś przyciągnąć dziadka do laptopa by naprawił błąd. Dziadek zjawia się niechętnie, poprawia co trzeba i by uniknąć następnych działań naprawczych przykrywa klawiaturę szmatką. Muszę przyznać, że to mnie dość skutecznie zniechęca od grzebania na ślepo po klawiszach.


Po obejrzeniu teletubisiów zwykle czekam na audycję w TV, w której różni ludzie odgadują, lub nie, tytuły piosenek. Oglądam tę audycję z dużym zainteresowaniem bo muzykę lubię i w jej trakcie mogę sobie potańczyć, bo też to lubię. Oczywiście choreografia jest moim osobistym  osiągnięciem i nie zawsze na jej pełne zrealizowanie wystarcza mi miejsca przed telewizorem. Niektóre układy taneczne wymagają nieco więcej miejsca.


     Bywa, że program telewizyjny  jest nudny. Wtedy siadam sobie gdzieś w kąciku i po prostu zaczynam  się nudzić.


     Dla zabicia nudy trochę pogram w piłkę lub pobawię się balonami czy też innymi zabawkami.  Najczęściej, w oczekiwaniu na powrót mamy, będę zamęczać babcię i dziadka czym się tylko da. Gdy już mama wróci z pracy, a wraca ostatnio bardzo późno, będę wyglądać na mocno znudzonego tym codziennym, stale takim samym, trybem życia. Czyż nie widać tego na zdjęciu ? 


     Czasem uda się babci mnie uśpić. Wtedy i ja i dziadkowie mają chwilę spokoju. Niestety mama nie jest z tego powodu zadowolona bo ubranie mnie śpiącego nie jest łatwe. Starsi zawsze są z czegoś niezadowoleni. Trudno, taki już ich urok.