niedziela, 30 czerwca 2013

Znowu minął roczek.

     Cheri jest już dużą, przemiłą suką. Jest równie inteligentna, jak nieposłuszna. W domu ideał, na spacerach szaleniec. Nos przy ziemi (choć do niej nie dotyka) i do przodu. Raz w prawo raz w lewo, raz do tyłu i nagle do przodu - na pełnym gazie. Te jej kilogramy (ok. 18-tu) połączone z szybkością rozwiniętą na podwójnej długości smyczy doprowadziły panka do już dwóch upadków. Raz panek wylądował na zaśnieżonej glebie na wiślanym wale, drugi raz na szutrowej leśnej ścieżce w pobliżu Kamieńczyka. Niestety dość twardej. Upadki to pestka, były minęły i po "ptokach". Gorzej, że również lewy bark ucierpiał i cierpi ustawicznie z powodu prób wyrywania ręki ze stawu. Ten mały myśliwy nie przepuści żadnemu śladowi po zającu lub kocie, a że musi być ciągle na smyczy kilkumetrowej długości (bo zwiewa) stąd nagłe, silne i niespodziewane przyspieszenie może opiekunom przysporzyć wrażeń zdecydowanie nieprzyjemnych.
 
     Choć  może jest  nie za wiele plusów (oczywiście dodatnich) związanych z przyjęciem pieska do rodziny ale za to jakie. Cheri rekompensuje nam pewne niewygody olbrzymim przywiązaniem i opiekuńczością. Pojawienie się w rodzinie nowego małego ludzika o imieniu Faris  (tata Egipcjanin)  spowodowało pewien niepokój jak on będzie przez pieska przyjęty. Okazało się, że bardzo dobrze. Sunia codziennie rano zaczyna obchód od sprawdzenia gdzie są wszyscy, jak się Faris czuje, a wieczorem  uczestniczy przy kąpieli.
 
                    
 
     Po rannym obchodzie jest jeszcze trochę czasu na odrobinkę dodatkowego wypoczynku i ...
 
                                             
 faktyczną realizację hasła "rodzina na swoim".