wtorek, 31 marca 2015

Zabawa i . . .

     Mama udostępniła mi swój telefon. Jeszcze nie służy mi do telefonowania ale ma ciekawą funkcję, z której powinny móc skorzystać również  inne dzieci. Oczywiście jeśli ich rodzice mają takie telefony i chcą się nimi z dziećmi podzielić.

     A teraz do rzeczy; ta funkcja wymaga od dziecka kojarzenia figur o różnych kształtach, luźno rozrzuconych po ekranie, z otworami o takich samych kształtach. Do tych otworów, jak do studni,  wrzuca się pasujące figury po ich uprzednim wyszukaniu i przyciągnięciu do otworu.  A do przyciągania  najlepiej służy palec wskazujący. Przyłożony do ekranu na wybranej figurze precyzyjnie pozwala wykonać operację przesunięcia i "utopienia" jej we właściwej "studni".  

     Kształty  tych figur  mama mi ponazywała, są to: kwadraty, trójkąty, koła, sześciokąty i gwiazdki. Każda z  figur nie jest na ekranie  sama, występują razem po kilka sztuk. Podstawowe metody wrzucania ich  do właściwych studni są dwie: 
 - pierwsza polega na  wybieraniu po kolei wszystkich sztuk jednej figury i "topieniu" ich,  
   a gdy są  już "utopione" wybieraniu i "topieniu" sztuk z następnej figury,     
 - druga  polega na "topieniu" wszystkich figur dowolnie wybranych, bez wstępnego 
   wybrania jakiegoś kształtu.   
     Ja teraz stosuję pierwszą metodę. Gdy osiągnę  w niej sprawność spróbuję bawić się przy pomocy drugiej metody.

piątek, 27 marca 2015

Moje wspinaczki

     Schody, schody, schody. Dziadek mówi, że kiedyś w telewizorku schody były niezbędnym elementem rozrywki telewizyjnej. I dodaje "komu to przeszkadzało?"

     Dla mnie schody są też bardzo ważne. Pozwalają mi unosić się na ich wysokość samodzielnie, lub z niewielką pomocą palca dziadka lub babci. Już nie muszę być wnoszony z poziomu, na który jest wtaczany mój wózek  ze mną na poziom, z którego startuje winda. Oboje, babcia z dziadkiem, solidnie się męczyli  podczas wykonywania tej - dziś już zbędnej - operacji. Oczywiście lubię też windę. Wystarczy nacisnąć guziczek i za chwilę jestem na żądanym piętrze. Ale chodzenie po schodach trzeba solidnie ćwiczyć a jazdę windą nie. A ja bardzo lubię właśnie ćwiczenia fizyczne, które mnie wyraźnie wzmacniają. A silnym bardzo chcę być bo za 14 dni będę mieć całe dwa lata.

     Ćwiczę więc gdzie się da. W parku, tam gdzie różnica wysokości dwóch poziomów wynosi tylko dwa niewysokie stopnie, lub na schodach koło Pomnika Sapera gdzie schody są większe. I nawet na tych dwóch niewielkich stopniach raz przydarzył mi się wypadek. Potknąłem się i upadłem buzią w dół. Dziadkowie się przestraszyli bo ani nie płakałem ani się nie podnosiłem. Taki mam zwyczaj - czekam na pomoc. Gdy mnie podnieśli okazało się, że upadek nie spowodował kontaktu żadnego elementu mojej niewielkiej osoby z twardym, kamiennym podłożem. Po otrzepaniu się z kurzu mogłem ćwiczyć dalej.

       Moje ćwiczenia nie ograniczają się tylko do wspinania się na schody. Czasem wspinaczkę łączę z długimi spacerami. Niedawno, przy ładnej pogodzie, dziadkowie pierwszy raz zabrali mnie nad Wisłę. Pokonałem wtedy olbrzymie schody pod Wisłostradą, prowadzące na nadwiślański bulwar spacerowo - rowerowy. Na tych schodach trzeba umieć sprawnie poruszać się w obu kierunkach, w górę i w dół. Ja chwilowo czuję się pewniej na kierunku w górę, ale jestem pewien, że niedługo opanuję oba kierunki. Na tym spacerze przebyliśmy w dwóch kierunkach drogę od domu do bramy ośrodka harcerskiego mieszczącego się na końcu wyżej wspomnianego bulwaru. Nie wiem jakim sposobem dziadek na ekranie laptopa wyliczył, że to było ponad  2  kilometry. Podobno jakiś Google wie wszystko i tymi wiadomościami dzieli się z chętnymi. Muszę się przyznać, że niewielką część tego spaceru odbyłem na wózku, korzystając też raz z ławeczki. No, jak na niepełnego dwulatka to był dość długi spacer. I pierwszy raz w życiu taki długi !








niedziela, 15 marca 2015

Zadziwiam rodzinę i nie tylko

     Zadziwiam, zadziwiam choć nie codziennie. Stąd biorą się te długie przerwy w pojawianiu się kolejnych postów.  Ostatnie trwała chyba ponad 35  dni, więc dziadek postanowił przerwać milczenie i kolejnym postem uczcić pierwszy dzień prezentowania przeze mnie nowych dźwięków, zrozumiałych dla starszyzny.  Trudno było dokładnie określić datę tego wiekopomnego zdarzenia więc data jest orientacyjna. Dzisiaj już bardzo wyraźnie wymawiam słowa NIE (najczęściej), TAK (niechętnie) i TATA. Słowo DZIADEK jeszcze mi dokładnie nie wychodzi, ale starsi mają bardzo dużo dobrej woli i cieszą się, że się staram.

     Choć mówienie mam opanowane jeszcze nie za zbytnio, to mam sukcesy w innych dziedzinach. Tych, które wymagają połączenia obserwacji z myśleniem, wyciągnięcia wniosków i wykorzystania ich w praktyce.

     Oto jeden z  przykładów: mieszkam w domu, który wygląda tak samo jak sąsiedni dom dziadków. Oba domy zaprojektował znany architekt, który ponad 50 lat temu dostał  zadanie. Dziadek mi wyjaśnił, że prawdopodobnie brzmiało tak: Wicie towarzyszu, rozumicie, ludzie chcom i muszom gdzieś mieszkać. Trzeba im zaprojektować dom . Może być byle jak, byle tylko tanio i szybko. I nieborak z tego zadania się wywiązał. W efekcie aby z parteru dostać się do windy na półpiętrze  trzeba pokonać  aż 7 stopni schodów dzielących oba poziomy. Pokonać wózkiem ze mną w środku, lub dźwigać pusty, gdy ja będę już na te schody sam wchodzić. Na parterze architekt nie przewidział wózkarni - bo ma być tanio - choć takie rozwiązanie problemu komunikacyjnego dawno zastosowano w domu z sąsiedztwa.

     Dlatego za moje niewątpliwe osiągnięcie uważam to, że postanowiłem na te schody już teraz wchodzić samodzielnie. Wprawdzie pierwsze kilka dni wchodziłem trzymając dziadka lub babcię za palec ale  dzisiaj zaprezentowałem mamie swój sposób. Wchodzę na schody bokiem i buzią do ściany. Dodatkowo, dla zachowania równowagi po prostu "trzymam" się ściany opierając o nią dłonie. Dzięki temu pomysłowi, w wieku dwóch lat bez miesiąca, opanowałem sposób dostawania się do windy bez zmuszania dziadków do dźwigania ciężarów.
   
     Zadziwiam również obserwatorów w parku. Z powodu mojego sposobu poruszania się dostałem nawet ksywkę "iskierka". Nie chodzi o to, że coś się ode mnie może zapalić. Ja po prostu przemieszczam  się po alejkach nie dostojnie, stopa za stopą, a w energiczny  sposób taneczny. Odstawiam stopę w bok, dołączam do niej drugą i ponownie w bok idzie ta pierwsza. Tak poruszając się jednocześnie  zataczam duże koła. Przy tym robię to szybko i nie przewracam się.

     Głośnych okrzyków zachwytu u obserwatorów nie słyszałem ale coś tam z babcią szeptali. Może się wstydzili, że sami tak nie potrafią ?