piątek, 26 grudnia 2014

Znowu są święta

     Od poprzednich Świąt Bożego Narodzenia minęło dwanaście miesięcy. Wtedy miałem tych miesięcy zaledwie osiem i nic nie pamiętam. Gdyby nie zdjęcia  to bym nie uwierzył, że takie święta już raz przeżyłem. Wtedy wyglądałem tak:

   
      Dzisiaj jestem młodzieńcem dwudziestomiesięcznym i osiągnąłem już wzrost oraz wagę o wielkościach akceptowalnych przez panią doktór, której kontroli okresowo się poddaję. Mój wygląd, zainteresowania i sposób spędzania czasu radykalnie się zmieniły. W łóżku spędzam tylko tyle czasu, ile potrzebuję do spokojnego, choć powolnego rośnięcia. Resztę przeznaczam na zabawę, obserwację i ćwiczenia zarówno umysłowe jak i fizyczne. Czasem te moje ćwiczenia - gimnastyka i taniec - budzą zdziwienie dziadków i rodziców. Ja się tym nie przejmuję, dalej robię swoje bo mi to sprawia przyjemność.

   
      A to zadowolenie potrafię przekazać nawet w sytuacji, w której postanowiłem usytuować się na podłodze w charakterze podpory do jednego z mebli


     Ale czas wracać do świąt. Że się zbliżają widzę  bo na przykład nikt się ze mną nie ma czasu bawić w moją ulubioną zabawę w chowanego. Tradycyjnie chowam się za firankę i czekam aż mnie zaczną szukać i ... nic. Zdegustowany ujawniam się i ... znowu nic. Nikt się nie ucieszył, że się znalazłem. Co za rozczarowanie.


     Kiedy wreszcie w domu trochę się uspokaja słyszę, że ten dzień to Wigilia. A do Wigilii znowu trzeba rozciągnąć i przestawić stół, z balkonu przynieść choinkę, z piwnicy dostarczyć choinkowe ozdoby. Znowu mam wrażenie, że jestem w tym towarzystwie zbędny. Nie zostaje mi nic innego jak usiąść na krześle i się naburmuszyć.


     Kiedy wreszcie wszystko jest gotowe, choinka ubrana, stół przygotowany na przyjęcie gości, a gdzieś na niebie podobno pojawiła się jakaś gwiazdka, tata przypomniał sobie o mnie i ... znalazłem się na wysokości  tego świątecznego drzewka

    
     Potem już nic ciekawego się nie działo. Goście przyszli, usiedli i wszyscy zajęli się nie mną a tym co na stole. Ponieważ tata zaprosił dwóch swoich kolegów rozmowy przypominały gwar jaki panuje na egipskich bazarach i raczej mnie nie interesowały. Patrzyłem zaciekawiony na sposób podawana sobie do ust wigilijnych potraw. W użyciu były normalne metalowe sztućce oraz dla części gości do niektórych potraw coś co przypominało naleśniki. Brano kawałek takiego uschniętego naleśnika w dwa palce i tym  naleśnikiem otaczano pieróg z grzybami i ... niosło się go do ust. Co kraj to obyczaj. Ten mnie akurat nie wydawał się elegancki. Mnie babcia karmi przy pomocy łyżeczki i widelca. Wyjątkowo coś przysuwa mi do ust palcami.

     Żeby wszelkie ewentualne pretensje do mnie były choć trochę uzasadnione udało mi się stłuc największą bombkę. Dziadkowie będą mogli długo ją wspominać bo na zdjęciu powyżej ta właśnie bombka wyraźnie rzuca się w oczy. Mnie się chyba zanadto nie rzuciła, raczej z moją niewielką pomocą sama rzuciła się na podłogę. I było po niej.

     Najciekawiej było na końcu. Wcześniej zauważyłem, że pod choinką stoją jakieś torby. Okazało się, że to są prezenty. Niestety pojawił się u nas kolejny i to bardzo dziwny gość. Ubrany na czerwono i z białą brodą. Zaczął się dobierać do naszych prezentów. Na szczęście w porę się zreflektował, że one są nie dla niego i  porozdawał je nam.

   
      Trochę się go przestraszyłem, a ponieważ tata się gdzieś zawieruszył uciekłem do dziadka.
  U dziadka zawsze jest bezpiecznie.


     Temu w czerwonym chyba zachciało się siusiać i poszedł do łazienki. Więcej nie wrócił.

     Każdy dostał jakieś prezenty. Jestem pewien, że ja dostałem najlepsze: piłkę liczącą od 1 do 10 a po zdjęciu pokrowca odgrywającą aplauz stadionowy, nakręcanego bąka i cymbałki. Dziadek twierdzi, że kiedy on był mały to te bąki były lepiej wykonane i głośniej grały. Gdyby nie istniały współczesne aparaty fotograficzne i telewizory, laptopy i telefony komórkowe, samochody i ... dziadek by twierdził, że dawniej wszystko było lepsze. Dziadek już jest marudny z tym "dawniej", choć może trochę racji ma.

Święta mogą być częściej !

niedziela, 14 grudnia 2014

Może wreszcie dadzą mi spokój

     Pisałem w poprzednim poście, że trochę urosłem i trochę przytyłem. Dziadkom i rodzicom  brakowało jednak potwierdzenia tego faktu z ust osób miarodajnych. Więc w piątek wsadzili mnie do samochodu i zawieźli do pani doktór w szpitalu !!! Nie rozumiem po co zdrowe, żwawe i dobrze rozwijające się dziecko, jakim bez wątpienia jestem, wieźć do szpitala ? Oni chyba są nadpobudliwi i z tego powodu nazbyt troskliwi.

     W tym szpitalu i u tej pani doktór już kiedyś byłem. Stwierdziła wtedy, że jestem za chudy i za niski. Ale to było "kiedyś", teraz jestem inny. Wtedy nie pasowałem do jakiegoś "centylu". Dziadek obyty z różnymi wykresami wyjaśnił mi o co chodzi i nawet sprawdził, gdzie ja w tym centylu się mieszczę. Okazało się, że "przy moim aktualnym wzroście (80 cm) jestem dokładnie wzrostu przeciętnego chłopca w jego wieku w Polsce". A więc moja obecna waga (8,6 kg) i wzrost pozwalają zaliczyć mnie do grupy w trzecim centylu. Ponieważ nie lubię przymierzania mnie do "poziomu przeciętnego" będę dążyć by być ponad tym poziomem. Przede wszystkim mam na myśli rozwój mojego poziomu intelektualnego, bo na "zapasieniu się" wcale mi nie zależy. Wręcz przeciwnie !

     Na potwierdzenie moich przyszłych planów już dziś mogę przedstawić dowody


     Przecież  gamoniowi nikt nie powierza prowadzenie drogiego auta, co najwyżej pozwala  mu bawić się szmacianą piłką i to nie na podłodze a na kanapie.


      Bardzo wierzę w to, że i rodzice i dziadkowie dadzą mi wreszcie spokój z tymi szpitalnymi badaniami. Choć pani doktór jest sympatyczna, to byłaby sympatyczniejsza gdyby mi nie wkładała do buzi jakiejś drewnianej deseczki. Drewno to się wkłada do kominka, nie do człowieka. No i nie bez znaczenia jest to, że się wstydzę pokazywać obcym wnętrze mojej buzi, w której jeszcze nie mam kompletu uzębienia.





piątek, 28 listopada 2014

U mnie bez zmian

   No nie całkiem bez zmian. Trochę podrosłem, trochę przytyłem, opanowałem chodzenie "na wstecznym" - przyda się gdy będę mieć prawo jazdy i samochód. Zdaniem dziadków i rodziców przytyłem zdecydowanie za mało. Mnie się wydaje, że wystarczy. Jem jeśli mi smakuje (niestety nie wszystko mi smakuje) i wtedy, kiedy nie bolą mnie kolejne wyrzynające się zęby. A mama wymacała, że naraz wyrzyna mi się ich aż pięć. Ponadto głodnym się czuję gdy się się wyszaleję w tańcu i bieganinie, a nie gdy karmiciele pomyślą, że czas mnie podtuczyć.

     Od mojego ostatniego wpisu (dziadek mówi - ostatniego postu) minął prawie miesiąc. Dostałem bardzo dużo nowych zabawek. Był tego cały worek bo kolega dziadka zebrał zabawki po swoich dwóch wnukach i przetransportował do nas. Myślę, że moją radość widać na mym pysiu.


     Ale gdy połowa zabawek od razu pojechała na działkę trochę posmutniałem.


     Choć właściwie nie ma się czy martwić, bo wiosna będzie za kilka miesięcy i wszystkie zabawki będą do mojej dyspozycji. Na działce czeka mnie też nowe, poważne zajęcie. Będę musiał opanować bezpieczne schodzenie po schodach do ogrodu. Taka nauka wymaga skupienia więc ten stan umysłu ćwiczę od niedawna. Czy to widać ?


     Chwile skupienia mijają szybko, bo w gruncie rzeczy jestem trzpiotem. Nieraz chowam się dziadkom. W ich mieszkaniu nie mam wielu możliwości "zniknięcia". Ale nawet schowanie się za firanką to miła zabawa. Dziadkowie wołają: Faris, Faris,gdzie jest Faris. Wtedy ja wychylam się zza firanki  i wszyscy są zadowoleni, że się znalazłem.


     Lubię też być fotografowany z moją polską babcią, która się mną opiekuje niemal cały dzień. Drugą babcię mam w Egipcie. Raz już byłem u niej z wizytą. Ale ten Egipt jest bardzo daleko i choć podróż dobrze zniosłem (bo przespałem) na częste wizyty nie mogę liczyć.

   
     Moja ukochana babcia  warszawska pozwala mi nawet na dotykanie jej ulubionego kwiatka, który stoi na stole. Chętnie bym go zerwał ale nie chcę babci robić przykrości, więc go tylko pogłaszczę.


       Żegnam się do następnego posta licząc, że moi przyboczni fotografowie narobią kolejnych zdjęć.







sobota, 1 listopada 2014

Listopadowy park

     Pierwszy dzień listopada 2014 roku słoneczny nie był, ale też nie był zimny. Babcia, mama, Cheri i ja poszliśmy na spacer. Nie było w tym nic nadzwyczajnego bo niemal codziennie spędzam w pobliskim parku kilka godzin. Nowością było to, że tym razem nie w wózku a na własnych nogach, we własnym ciepłym skafandrze i własnych bucikach.


    Mama zabrała ze sobą aparat. Niestety nie wykorzystała jego możliwości. Większość zdjęć, na co dziadek zwrócił uwagę, jest zrobiona z pozycji lotnika lecącego dość wysoko nad ziemią. Aparat jest wyposażony w obrotowy ekran i należało go użyć, ustawić odpowiednio i niewiele się pochylając trzaskać zdjęcia z "pozycji żaby". Nie wiem o co chodzi z tą żabą, dziadek obiecał, że mi kiedyś to wyjaśni.

     Żaba, nie żaba grunt, że już pewnie chodzę w stroju tak krępującym ruchy, i to po różnych nawierzchniach. Gdy trzeba kucnąć  robię to śmiało bo wiem, że się podniosę bez używania rąk i pomocy opiekunów.


     Nie unikam nawet brodzenie w liściach, których jest ku uciesze Cheri cała masa. Leżą prawie w całym parku. Cheri wykorzystuje je jako pampersy o ile nie wywącha w nich smakołyka.


     Z tego powodu ostatnio chodzi nie w miękkiej obroży a w obrzydliwej kolczatce.

  
     Nie lubi tego i czasem popiskuje. Niestety jest za silna i nie ma innego sposobu by ją ucywilizować. Może kiedyś zrozumie, że nie wolno panciami pomiatać. Jeśli tak się stanie to powróci do obroży.

    Dzisiejszy dzień był pierwszym dniem listopada, kto wie czy nie ostatnim tak ciepłym. Mama odważyła się nawet na opuszczenie mi kaptura i zdjęcie czapki. Byłem z tego bardzo zadowolony. Babcia nigdy by się na taki czyn nie zdobyła.

 
     Na koniec spaceru zostałem umieszczony w wózku, co tak dobrze usposobiło mnie do świata, że postanowiłem zademonstrować "oglądaczom" swój górny "dwójząb"


     Ponieważ się podobał dałem jeszce drugi pokaz. Tym razem w szerszym uśmiechu  ukazał się kolejny ząb tworząc piękny choć niesymetryczny górny "trójąb".


      I na tym pokazy zakończyłem.

     Gdyby nie wsadzili mnie do wózka pewnym krokiem pomaszerowałbym do domu


     choć bezpieczniej jest przekraczać ulicę Czerniakowską w wózku.








niedziela, 19 października 2014

Dziadek się wprosił

     Lubię patrzeć na ekran telewizora, lubię potańczyć w takt muzyki, którą z niego słyszę, lubię przytulić mojego psa Reksa i pogłaskać sunię Cheri. Lubię też pomagać mamie. No i lubię, choć szczerze mówiąc nie za bardzo, pozwalać dziadkowi na wpisywanie jego tekstu do mojego bloga. Dzisiaj mnie o to poprosił więc pozwoliłem. A to tekst dziadka:

     Dziękuję ci wnuczku Farisku, nie zajmę dużo miejsca. Chcę tylko coś zanotować by nie zapomnieć o tym, jak nam się wydaje, niesamowitym wydarzeniu. Po latach będziesz mógł sobie o tym przeczytać. Oczywiście jeśli ktoś naszego świata nie wysadzi w powietrze. Niedawno obiecywał nam to pan Ż.
     A więc do rzeczy. 19 października 2014 roku wszedłeś do łazienki, gdzie twoja mama rozwieszała pranie do wyschnięcia. Wprawdzie  wszystko już wisiało ale ty doszedłeś do wniosku, że mamie pomoc się przyda i postanowiłeś pomóc. Otworzyłeś drzwi pralki i zacząłeś swoją, jeszcze małą i króciutką łapką, podawać mamie do rozwieszenia te wyimaginowane przez ciebie mokre rzeczy, które w pralce pozostawiła. Nie było tego wiele ale taka pomoc dobrze  świadczy o twojej chęci robienia tego co lubisz, w tym wypadku pomagania. No i o tym, o czym pisałeś w poprzednim poście, że obserwujesz, analizujesz, wyciągasz wnioski i działasz. W tym przypadku pomagając mamie.
Żałuję, że mnie przy tym nie było i nie zrobiłem ci zdjęcia pamiątkowego.

     Dzisiaj już skończyłem pisać za ciebie. Dziękuję, że mnie wpuściłeś. Dziadek.

czwartek, 16 października 2014

Lubię obserwować

     Dwunastego października 2014 roku skończyłem półtora roku mojego niemowlęcego życia. By być przyjętym do pobliskiego przedszkola muszę przeżyć jeszcze co najmniej drugie tyle. Tam będę musiał robić to co mnie i innym dzieciom polecą panie przedszkolanki. Jednak dopóki jestem w domach rodziców i dziadków nie mam zamiaru marnować czasu i moje otoczenie obserwuję, analizuję to co zobaczyłem, wyciągam wnioski i staram się działać.
     Po co, na przykład, w pokoju leżą dwa buty mamy skoro w przedpokoju jest niezliczona ilość bucich par. Zapewne tam jest miejsce gdzie śpią gdy nie są noszone. Więc wędruję do pokoju jeszcze na czterech, bo chodzić na dwóch nauczyłem się kilka dni później, biorę jeden but do łapki i na trzech odnoszę go do przedpokoju. Z drugim butem robię to samo i cała bucia rodzina jest w jednym miejscu
     Nasz domowy pies, a mój dobry przyjaciel i opiekun - beagle Cheri, gdy mieszka z nami w Warszawie, jest kilka razy dziennie wyprowadzany na spacer. Najbardziej lubi spacery w porze obiadowej. Ja o tej porze jestem jeszcze z babcią w parku i piesek do mnie i po mnie przychodzi z dziadkiem. Oczywiście zaczyna od sprawdzenia czy jestem w wózku i czy ze mną jest wszystko w porządku. Potem wszyscy wracamy na obiad.
     Ale od niedawna mam jeszcze drugiego pieska, złotego retriwera o imieniu Reks. Na tym zdjęciu on jeszcze śpi.


Ale po obudzeniu zaczepia mnie łapką

pewnie chce się bawić lub wyjść na spacer.

     Jest bardzo grzeczny i miły. Bardzo lubię się do niego przytulać więc często jeździ ze mną w wózku. Zauważyłem, że gdy jest w domu nikt go nie wyprowadza na spacer. A przecież w parku biega liczne grono psiaków. Tylko on jeden nie wychodzi. Pomyślałem, że jego też trzeba wyprowadzać.  Wziąłem więc go pod pachę i powędrowałem do drzwi wyjściowych licząc, że mama mi je otworzy. Tak się nie stało i obaj nie opuściliśmy mieszkania. Dlaczego ? Czy przeszkodą jest to, że Reks jest pluszowy ? Jeszcze tego nie rozumiem. Czy z powodu innego futerka piesek musi siedzieć w domu ?

niedziela, 12 października 2014

Opanowałem chodzenie

    Już mijają dwa tygodni od dnia, w którym udało mi się rozpocząć samodzielne poruszanie się po mieszkaniu. Nie, nie, nie tak jak myślicie - nie na czterech a na dwóch nogach i w pozycji pionowej !

     Najpierw musiałem opanować podnoszenie się z podłogi bez pomocy ludzi i mebli i utrzymanie pozycji stojącej przez kilkadziesiąt sekund. Że to są sekundy usłyszałem od babci i dziadka. Jeszcze nie wiem co to jest ta sekunda ale do utrzymania pionu nie jest mi to - jak widać - potrzebne.

 

Od postawy pionowej do wyruszenia w podróż  wreszcie na własnych nogach, już tylko krok.

 

     To bardzo łatwe i proste. Podnoszę jedną nogę i stawiam ją trochę dalej, potem to samo robię z drugą nogą i ... okazuje się, że chodzę.

     Czasem jeszcze, czy to z wysiłku czy też na coś wpadnę braknie mi sił. Wtedy muszę marsz przerwać i trochę czasu spędzę na pupie. Ale niezbyt długo bo trzeba ruszać dalej.


     Już nawet próbuję grać w piłkę. Oczywiście nożną, którą uwielbia mój tata. Jeszcze niewiele umiejętności piłkarskich opanowałem, ale podać piłkę już potrafię.


      Wchodzenie na tapczan ćwiczę - niestety - jeszcze z pomocą kogoś, kto mi pomoże udźwignąć pupę. Przecież tam w majtkach siedzi pampers i ciągnie mnie w dół.


     Ale bezpieczne zejście z tapczana to pestka, jak mówią domownicy. Tę czynność tak dobrze opanowałem, że już nie boją się zostawić mnie na chwilę bez opieki. Wygląda to tak: najpierw kładę się na brzuchu potem dosuwam ostrożnie jedną nogę do krawędzi


 i wysuwam ją poza tapczan.

     Za chwilę obie wysunięte nogi są na podłodze a ja z nimi.


     Czego zresztą miałbym się obawiać skoro cały czas jest ze mną moja psia opiekunka.


     Od niedawna mam też drugiego pieska, pluszowego Reksia. O nim opowiem następnym razem.

poniedziałek, 15 września 2014

Przyjaźń od małego

     Czas leci a nasz wnusio nie próżnuje. Co pewien czas demonstruje nam nowości ściśle dotąd ukrywane. Tak też było 12 sierpnia 2014 roku, w dzień, w którym Faris skończył 17 miesięcy.

     Jego ukochana (z wzajemnością) suczka Cheri zaczęła na spacerach łapać kleszcze. Konieczne więc stało się wpuszczenie między sierść na grzbiecie stosownego specyfiku. Operacja psa nie boli, niemniej jednak wywołuje odruch obronny. W końcu nigdy nie wiadomo co panciowie zamierzają zrobić wyciągając psa z legowiska, warto więc przewidzieć ewentualną ucieczkę. Piesek nie będzie przecież wobec zagrożenia stać spokojnie. Lepiej napiąć mięśnie i wiercąc się oczekiwać na to, co się ma wydarzyć. Szczególnie gdy do "operacji" szykują się dwie osoby.

     Faris siedzi sobie spokojnie na ręce babci i z góry obserwuje pieska. Kiedy do psa zbliżąją się ręce z tubką żelu pies traci cierpliwość i chce wiać. Ale się nie udaje, bo jest otoczony. I nagle niepokój psa udziela się Farisowi, dzieciak zaczyna płakać. Przecież jego towarzyszka z podłogi, która codziennie cierpliwie znosi karesy małego człowieczka, jest czymś poważnie zagrożona. Co tu zrobić, jak ją obronić ? Najlepiej zacząć ryczeć. I Faris stwierdza, że ryk rzeczywiście skutkuje bo pies nieuszkodzony spokojnie odchodzi. Cel jest więc osiągnięty, Cheri obroniona i ryk ustaje momentalnie a na buzi obrońcy nie ma nawet śladów łez, nie zdążyły popłynąć.

     W takim 17-to miesięcznym ciałku siedzi już móżdżek, który czuje współczucie i nakazuje pomoc przyjacielowi.

sobota, 30 sierpnia 2014

Postawiłem na swoim

Od dwóch dni zawzięcie ćwiczę postawę wyprostowaną. Najchętniej w porze, w której dziadkowie marzą o pójściu do łóżek. I mam sukcesy. Udało mi się już wiele razy stanąć samodzielnie, czyli bez pomocy mebli, na własnych nóżkach. Robię to z pozycji siedzącej najchętniej na gołej podłodze. Dywan raczej omijam. Siadam, bujam się w przód i tył i ... myk  stoję. Chyba wyglądam na zdumionego, że się udało. Potrafię zachować pozycję stojącą przez wiele setnych części sekundy. Wreszcie znudzony sukcesem opadam pupą na podłogę. Ale liczę, że opanuję dłuższy postój i wreszcie dodatkowo zrobię jakiś mały kroczek.

środa, 27 sierpnia 2014

Czyżby nowy Homo Erectus ?

     W środowy dzień 27 sierpnia 2014 roku nasz wnusio siedział sobie na polakierowanej podłodze. Nie bawił się żadną zabawką więc łapki miał wolne. Stopki, jak zwykle, nie były przyozdobione bucikami, co później (prawdopodobnie) okazało się bardzo poważnym błędem dziadków.
     Coś chyba wnusiowi zaświtało w jego 16-to miesięcznej łepetynie bo obie łapki powędrowały na podłogę grzbiet wygiął się w łuk triumfalny i pupa na lekko ugiętych nóżkach znalazła się  w powietrzu podparta w czterech punktach. I to była figura wyjściowa do oderwana od podłogi prawej łapki, wyciągnięcia jej w bok i uzyskania stabilnego, bo trójpunktowego podparcia całości. W tej pozycji wystarczyło podnieść, choć nie nazbyt zdecydowanie, lewą łapkę i stanąć bez pomocy mebli na samych ugiętych nóżkach. Gdybyż te nóżki były w butach ze sztywną zelówką, to ho ho. Niestety nieobute nie miały dość odwagi by się wyprostować i pupa z całą resztą wylądowała na podłodze.
     Nic to, jutro będzie lepiej !