środa, 29 kwietnia 2015

Pochylnia

     W moim parku lubię ćwiczyć chodzenie lub bieganie po schodach, ale chyba bardziej na pochylni. Szkoda, że jest tylko jedna i to zrobiona nie z myślą o takich jak ja - dzieciach - a o mamach z wózkami i, o zgrozo, rowerzystach.

     Pochylnia zawsze mnie intrygowała. Dlaczego wejście po niej pod górę powoduje, że czuję wprawdzie niewielki wysiłek, ale jednak wysiłek, którego pochodzenie jest dla mnie niewytłumaczalne. Przecież przemieszczam się w obu kierunkach po drodze o tej samej długości. Skąd więc bierze się różnica. Dziadek poproszony o wyjaśnienie niby wiedział, ale coś mówił, że prawdy dowiem się dopiero w szkole na lekcjach fizyki. Podobno istnieje jakieś przyciąganie, że niby ziemia mnie przyciąga. Nie zauważyłem. Mnie nawet za bardzo jedzenie nie przyciąga. Przyciąganie czuję dopiero gdy słyszę muzykę lub gdy widzę tańczących. Wtedy, choć bym był najbardziej zmęczony ćwiczeniami na schodach i pochylni, coś przyciąga mnie do telewizora.

     W ubiegłą sobotę pojechaliśmy na działkę. Nasza działka to duży ogród ze sporym  domem. Do domu wchodzi się po większych schodach od strony ogrodu, lub mniejszych od strony furtki. Mogę tam też ćwiczyć na  trzecich, wewnętrznych i bardzo stromych schodach, prowadzących z parteru na piętro. No i jest też pochylnia, po której się wchodzi lub wjeżdża do małego domeczku. W tym domku mieszczą się narzędzia ogrodnicze. Pierwszy raz byłem na działce zeszłego lata, niestety niewiele pamiętam. Nie poruszałem się swobodnie lecz byłem wożony wózkiem lub w nim spałem. Teraz to co innego, biegam gdzie chcę a szybsza ode mnie jest tylko Scheri.  Oczywiście pobiegłem na pochylnię. Była mokra i wąska, miała szerokość tylko dwóch desek. Na dodatek była chybotliwa. No i stało się, przy którymś wejściu spadłem. Znalazłem się na ziemi pomiędzy pochylnią a olbrzymim betonowym klocem. Nie płakałem, bo postanowiłem podnieść się samodzielnie i powtórzyć próby. Pojawiła się we mnie jakaś zawziętość. Do końca dnia jeszcze kilka razy wchodziłem i schodziłem biegiem z pochylni. Upór i cierpliwość opłaciły się, więcej nie spadłem. A więc ziemia mnie drugi raz nie przyciągnęła. Może z tym przyciąganiem to jakaś bajeczka?

     Lepiej mi szło na schodach, tych drewnianych, prowadzących do ogrodu i tych betonowych, prowadzących do furtki. Dziadek postarał się uwiecznić moją naukę, jakże potrzebną w życiu.
 
Startuję z ziemi,
za chwilę jestem wyżej,

i jeszcze wyżej,
wreszcie osiągam następny stopień.

Tak szedłem w górę, ale potrafię też w dół,

Startuję ze środka schodów
śmiało wysuwam prawą nogę,

stawiam ją na stopniu niżej,   



chwilę wiszę na lewej nodze,








i wreszcie jestem na ziemi.
Mam jeszcze kilka zdjęć ze schodów betonowych. Te były bardziej niebezpieczne, bo były bardzo twarde. Ale i te oswoiłem.
Lewa noga jest jeszcze na wyższym stopniu

 a prawa już wisi nad niższym stopniem,





prawa jest  już na niższym stopniu,
teraz trzeba zabrać na dół lewą,




 i już na niższym stopniu są obie nogi. Akcją można zaczynać od nowa.

     Teraz zostaje mi intensywnie ćwiczyć samodzielne chodzenie po schodach. Chcę w tym ćwiczeniu nabrać takiej maestrii by pokonywać schody nawet z zamkniętymi oczami. Czy mi się to uda? Dziadek powątpiewa.






środa, 22 kwietnia 2015

. . . czemu się śmiał ?

                                                           To są sprzęty babci,


                                                          a to jest sprzęt mój.


      Prawda, że trochę podobny? Wszystkim, którzy jeszcze nie wiedzą o co chodzi wyjaśniam, że prawie codziennie rano, jeśli się umówimy, że rano jest około  godziny 11, mama odprowadza mnie do dziadków. Następnie z babcią wędruję do parku, gdzie spędzam kilka godzin na różnorodnych ćwiczeniach fizycznych i na spacerach. Ostatnio z bardzo dobrym skutkiem trenuję chodzenie po schodach. Świetne są do treningu schody koło Pomnika Sapera, wykorzystuję je z lubością, a siedem stromych stopni w klatce schodowej, prowadzących do windy mogę już  pokonać bez pomocy ściany lub palca opiekuna.

     Po treningu często muszę się zdrzemnąć. Gdy się budzę koło nas jest już dziadek z moją "psią siostrą" Cheri. Tak też było wczoraj, ale z małą zmianą. Dziadek przyniósł babci jakieś sprzęty, którymi babcia zaczęła głaskać psicę. Cheri nie była zadowolona, wyrywała się. Babcia też wyrywała tylko nie "się" a włosy z zimowego futra Cheri, które  teraz z niej całymi pękami wyłażą. Robiła to jakąś specjalną, okrągłą gumą. Włosy wyciągnięte z psa lądowały w koszu od śmieci. Do ostatecznego zdenerwowania "siostry" babcia doprowadziła kolejnym sprzętem, przypominającym połączenie grzebienia z maszynką do strzyżenia.

     Po powrocie do domu przypomniałem sobie te operacje wykonywane na psiej fryzurze i postanowiłem sam  też je przećwiczyć, oczywiście w miarę dostępności sprzętu. Jedynym, które wydało mi się zbliżone do oryginału było narzędzie, jakim biedny dziadek jest zmuszany, niemal codziennie, do obierania kartofli. Wyjąłem toto z szuflady i poczekałem aż "siostra" przyjdzie do kuchni. Długo nie trzeba było czekać i wkrótce mogłem przejechać obieraczką po jej grzbiecie. Nic się nie wyczesało więc Cheri przetrzymała próbę dzielnie. Więcej prób już nie było bo do kuchni wszedł dziadek i widząc co się dzieje prawie pękł ze śmiechu.

     Teraz się zastanawiam dlaczego dorośli  tak często śmieją się z dziecięcych prób, które mają na celu naukę porządnego wykonywania różnych życiowych prac. Przecież robimy to także by im pomóc, by ich odciążyć od codziennych obowiązków. Kiedy ci, wszystko wiedzący, wreszcie zrozumieją, że dzięki naszej pomocy będą mieli więcej czasu   DLA NAS !

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Wreszcie mam ...

    Mam, mam, nareszcie mam. Mam już całe dwa lata. I choć jestem małym posiadaczem bo mam dużo różnych rzeczy, pierwszy raz mam coś, czego nie można wziąć do ręki ani do buzi. Ale mimo tego cieszę się, bo wtedy cieszą się też i rodzice i dziadkowie.

  
    Moi najbliżsi zrobili mi małą ucztę urodzinową, moim zdaniem nawet bardzo małą. Były tylko dwa   smakołyki i tylko w jeden była wbita prawidłowa, bo dwójkowa świeczka. Oczywiście nie do jedzenia tylko do zdmuchnięcia. Liczyłem na jakiś typowy, okrągły torcik i przeliczyłem się. I choć ochoczo dmuchałem na świeczkę, dodatkowo wspomagany przez tatę, to zdecydowanie tylko do dmuchania ograniczyłem moje kontakty z tymi słodyczami. Na propozycję ich konsumpcji, złożoną przez starszyznę, głowa sama mi się odwróciła na znak, ŻE NIE i już. Moja reakcja została zaakceptowana bezdyskusyjnie ponieważ najbliżsi wiedzą, że w sprawach konsumpcji jestem stanowczy.


    Na drugim ciastku były do zdmuchnięcia cztery świeczki, co nie obrazuje mojego wieku. Świeczki służyły jedynie do ćwiczeń w zdmuchiwaniu. Ale jak tu zdmuchnąć taki fascynujące mnie ogieniek. Bardzo mi nie chciało się z nim rozstawać. 


    Na powyższym zdjęciu jestem z rodzicami w całej ich krasie. Niestety moja prawa ręka przysłoniła większą część uroku mojej paszczy.


    Dziadek nie mógł tego zaakceptować wykonał więc kolejny pstryk i tym obrazkiem  dał mi do myślenia. Dlaczego mama tak się schowała jak by się czegoś  wstydziła. Wierzę, że  nie mnie, tylko czego?

    Tak spędziłem niedzielne, bardzo  dla mnie ważne  popołudnie. A w poniedziałek zaczął się dzień jak co dzień. Mama w pośpiechu dostarczyła mnie do rodzinnego, jednodziecięcego żłobka i oddała pod opiekę babci. Babcia, też w pośpiechu (i z opóźnieniem bo zaczęło lać), z niewielką pomocą dziadka wyprowadziła mnie na spacer. Pojechaliśmy do pobliskiego parku, w którym jest dziecięcy ogródek z zabawkami. Po drodze na chwilę się zatrzymałem by dziadek mógł tę moją podróż uwiecznić.


     Po dotarciu na miejsce będę mógł wybrać sobie zabawki

                                   
                               zjeżdżalnię albo śmieszny, czterokołowy wózeczek


    Dość szybko znudziłem się zabawkami z ogródka i babcia zabrała mnie w te rejony parku, w których są różnej wielkości schody. Zdecydowanie preferuję ćwiczenia w ich pokonywaniu, szczególnie gdy uda mi się chodzić po nich bez upadku. I przeważnie się udaje.

    Babcia jest bardzo zadowolona jeśli zmęczenie fizyczne wywoła u mnie senność. Wtedy zostanę umieszczony w wózku, trochę sobie pośpię a babcia odpocznie. Gdy się ocknę przeważnie koło wózka będzie już dziadek z moją psią towarzyszką Cheri. Sunia się wysiusia i będziemy mogli pójść  do domu. A w domu czeka obiadek, którego ja na ogół nie chcę jeść  i babcia się tym zamartwia. A gdy już dobrze się zmartwi to robi mi omlecik. Ten przysmak (przeważnie) chętnie jem. 

    Po jedzeniu wymuszę na dziadku włączenie laptopa z moimi ulubionymi teletubisiami. Żółta szmatka na klawiaturze to nie jest ozdoba. Gdy jej nie ma odczuwam nieprzepartą chęć naciśnięcia któregoś klawisza. Najczęściej niestety naciskam taki, który  powoduje  zatrzymanie akcji teletubisiów. Wtedy muszę jakoś przyciągnąć dziadka do laptopa by naprawił błąd. Dziadek zjawia się niechętnie, poprawia co trzeba i by uniknąć następnych działań naprawczych przykrywa klawiaturę szmatką. Muszę przyznać, że to mnie dość skutecznie zniechęca od grzebania na ślepo po klawiszach.


Po obejrzeniu teletubisiów zwykle czekam na audycję w TV, w której różni ludzie odgadują, lub nie, tytuły piosenek. Oglądam tę audycję z dużym zainteresowaniem bo muzykę lubię i w jej trakcie mogę sobie potańczyć, bo też to lubię. Oczywiście choreografia jest moim osobistym  osiągnięciem i nie zawsze na jej pełne zrealizowanie wystarcza mi miejsca przed telewizorem. Niektóre układy taneczne wymagają nieco więcej miejsca.


     Bywa, że program telewizyjny  jest nudny. Wtedy siadam sobie gdzieś w kąciku i po prostu zaczynam  się nudzić.


     Dla zabicia nudy trochę pogram w piłkę lub pobawię się balonami czy też innymi zabawkami.  Najczęściej, w oczekiwaniu na powrót mamy, będę zamęczać babcię i dziadka czym się tylko da. Gdy już mama wróci z pracy, a wraca ostatnio bardzo późno, będę wyglądać na mocno znudzonego tym codziennym, stale takim samym, trybem życia. Czyż nie widać tego na zdjęciu ? 


     Czasem uda się babci mnie uśpić. Wtedy i ja i dziadkowie mają chwilę spokoju. Niestety mama nie jest z tego powodu zadowolona bo ubranie mnie śpiącego nie jest łatwe. Starsi zawsze są z czegoś niezadowoleni. Trudno, taki już ich urok.